niedziela, 20 grudnia 2015

Nie chodzi tu o szpiegostwo

Ask to taki niekończący się wywiad ze mną, który prowadzą najbardziej nieudolni dziennikarze pod słońcem - nikt nie pyta o to, co jest naprawdę ważne, o twórczość, a przecież w wywiadach z pisarzami zwykle tylko ona się liczy. Jednak nie, wszystkich bardziej interesuje życie osobiste (mocno osobiste) autora. Jakby się dłużej zastanowić, to w realnych wywiadach też koniec końców  wszystko sprowadza się do uzyskania informacji co autor robić, co pił i z kim spał. Byłbym może był zbulwersowany, gdyby to nie było tak zabawne odzwierciedlenie makroświata w skali tego jednego portalu.
"Każdy przeświadczony o odmienności autora postrzegany jest jako osoba szukająca sensacji". Osoba owa zadaje pytanie, autor w swojej dobroci odpowiada, autor staje się postrzegany jako osoba niedyskretna i koło się zamyka i nagle to autor szuka sensacji. Zawsze mnie bawią takie sytuacje, zarówno gdy obserwuje je z zewnątrz, jak i jestem ich bezpośrednim elementem. Koła się zamykają,
 a to nadal wielki, nieudolnie prowadzony wywiad, a przecież wystarczy zadać odpowiednie pytanie, żebym tak się rozgadał, że by mnie od mównicy musieli wołami odciągać. Najgorsze jest we mnie to, że takie pytania czasem padają, a wtedy ja myślę sobie: "A, odpowiem później, teraz mam za mało czasu na tę historię". Kończy się na tym, ze zanim się obejrzę od zadania pytania minął miesiąc, albo dwa, albo rok, ale to już w skrajnym przypadku.
Zawsze uważałem, że mówię lepiej, niż piszę. Uwielbiam opowiadać, na każdej imprezie nadchodzi taki moment (najczęściej, gdy już wszyscy są zmęczeni masakrowaniem mi paneli w salonie), że spojrzenia wędrują na mnie i wtedy wszyscy rozsiadają się na narożniku i pochodnych, a ja sadowię się na fotelu po turecku, stykam końce palców i zaczynam opowiadać. Snuję zupełnie spontanicznie, niemalże historyjki na dobranoc, podobno mam wtedy bardzo charakterystyczny głos. Należy mnie wtedy nagrywać, bo  reguły zapominam całą historię tuż po jej zakończeniu. Wszyscy zawsze jęczą jak kończę i dalszy ciąg zależy od towarzystwa - albo rozmawiamy o historii, albo się rozchodzimy, wszyscy w nieco odrealnionym nastroju. Bardzo lubię te chwilę, czuję wtedy, że spotykam się
z powołaniem i tutaj wracamy do tematu aska. Potrzebuję modułu nagrywania odpowiedzi z samym głosem - moje opowieści są dużo ciekawsze niż pismo i bardziej spontaniczne. Jakbym kiedyś coś jednak wydał, definitywnie dogram do tego wersję audio i dodam do książki listę utworów koniecznych do ogólnego pojęcia akcji. W sumie dla ogólnego i szczególnego pojęcia akcji potrzeba by nie tylko audio, ale też przekazu wizualnego: map, rysów postaci, okoliczności, przekaźników nastroju - nie da się niektórych rzeczy przekazać w samych słowach choćby się było Bruno Schulzem i Reymontem w jednym. Chcę osiągnąć jak najwyższy stopień wierności oddania stworzonej rzeczywistości, ale chcąc mieć 100% musiałbym przelać obraz myśli na papier, a tak się nie da.
Tymczasem wywiad trwa.

Porwany przez własną twórczość
ObiektywnySubiekt

środa, 25 listopada 2015

Nibytytuł

Odnoszę ostatnio nieodparte wrażenie, że zacząłem żyć w bezczasie. Tygodnie są krótkie i długie jednocześnie, niemalże zapomniałem, że za dwa dni mam ruszyć w dalszą drogę. Weekendy nie różnią się zbytnio od zwykłych dni. Nie zdecydowałem jeszcze, czy mi to odpowiada - rutyna wypracowana w czymś niesamowicie nierutynowym. Czy robić codziennie coś wielkiego w ten sam sposób to nadal wielkość? Pierwsza odpowiedź brzmi tak. Każde badania są metodyczne i jednostajne, stają się naprawdę ciekawe dopiero, gdy coś z nich wynika, bo mało kto cokolwiek rozumie zanim wynikać zacznie. Był ostatnio taki moment, że w połowie pisania zdenerwowałem się, że sam nie wiem o co mi chodziło, a potem zdałem sobie sprawę, że od początku celem była komedia dadaistyczna. Bezform bezczas niecodzienność jesienna brzmi jak duszyczka obrzydlistwo. Chyba przeczytam jeszcze raz Piotrusia, to dopiero książka zbójecka, uświadamia zawsze, że można inaczej, można latać i być dzieckiem choćby dźwigając na ramionach ciężar lat trzydziestu (i trzydziestych). Pewnie kiedyś rzucę nim o ścianę.

Ironicznie, lecz z uśmiechem wzruszywszy ramionami
ObiektywnySubiekt

środa, 4 listopada 2015

"Nie pasował im do profilu opozycjonisty..."

"Powiedz prawdę, do tego służysz". Rychło w czas, proszę pana, minęły Zaduszki.
Po słowach rewolucyjnych można by pomyśleć, że będzie tu coś o mnie, ale nie, nie tym razem. 
To jest wszystko przez innego człowieka, przez autora jednych z moich ulubionych słów, którymi tak lekko szastnął w swoim "Forest Flower":
"Wierzę w kontestację
  Która jest jedyną możliwą
  Poezją"
Dodatkowo łączył on etykę z poetyką i niesamowicie pikantnie pisał o pewnym Lipcu ze swą nowo poślubioną żoną (przy okazji, nacechowanie miesięcy to temat na osoby elaborat). Dodam jeszcze, że tę żonę kochał tak mocno, że żeby ją szybciej poślubić, zrobił w rok dwa lata studiów.
Wracając jednak do opozycji, to on zupełnie do niej nie pasował, choć uskuteczniał ją jak wielu wielkich jego czasów. Nie nadawał się - chodził w marynarce, pod krawatem, a przecież rewolucjoniści zwykli nosić swetry. Świetnie wręcz wykorzystał tydzień głodówki protestacyjnej, zawsze się śmieję myśląc, że pośród tych wszystkich robotników on, głodując, czytał erudycyjną literaturę, a żaby zapobiec nudzie, wziął ze sobą książkę do tłumaczenia, pewnie Shakespeare'a
z resztą.
A wiedzieć jeszcze trzeba, że żył człowiek ów w blasku podpalonych gazet.

Mam taką cwaną karteczkę z niesamowicie niewielką ilością informacji, które chciałbym tutaj zawrzeć. Wybrałem je starannie i najchętniej bym tę karteczkę po prostu tutaj przepisał, chcąc jedynie zagaić, zaciekawić, bo cóż wiem ja? Niżem, a tak liznąć temat to przecież żadna duma, nawet, jeśli liznąłem go nadzwyczaj aluzyjnie.

W hołdzie Stanisławowi Barańczakowi
ObiektywnySubiekt

wtorek, 29 września 2015

Ludzie lecą na selfhating

Patrzysz na ciemność, której nie ma. 
Nie trudno to wywnioskować choćby patrząc na licznik odwiedzin przy moim sławetnym (pfff) pierwszym od dawna i ostatnim (miejmy nadzieję), napadzie depersonalizacji. Jest w ludziach coś, co sprawia, że kiedy za długo idzie im dobrze, nabierają podświadomej chęci przegrania. Prawdziwej, SPEKTAKULARNEJ porażki, brutalnego przekręcenia koła fortuny, ogólnej masakry, bólu, płaczu, zgrzytania zębów, emocji. Właśnie emocji, czyli czegoś, czego zaczyna brakować kiedy prowadzisz niekończące się pasmo sukcesów zamiast życia. Ludziom potrzeba podniety, to gatunek przeznaczony do tracenia, do rycia twarzą w glebę i podnoszenia się ostatkiem sił, choćby zrywając sobie ścięgna.. To są ludzie, a nie maszynki do osiągania. To są ludzie, ci, którzy przekraczają wszystkie granice przyzwoitości w tym swoim podnoszeniu się z gruzów raz po raz. Kocham ludzi. Kocham tych, którzy się wyróżniają, ale nie mogę przestać patrzeć w tę, z pozoru jednolitą, ciżbę i przyglądać się tym kawałkom indywidualizmu, które z niej wychodzą. A oni wszyscy toczą nieskończony walec (inaczej nazwany kiedyś pięknie "wielkim marszem"). "Ran na wozie, raz pod wozem", ale Imperatyw mi świadkiem, że "upadek kusi, niemal tak samo jak wejście na szczyt". Niektórych to spadanie kusi nawet bardziej! Toż nawet to jest rodzaj lotu. [luźna dygresja: czy dziś znalibyśmy Lucyfera, gdyby nie spadł? Pewnie nie]. Są ludzie prawdziwie to celebrujący... często w sposób niebywale upierdliwy dla ludzi-sukcesów. Dla niech upadek nie jest upadkiem, dla nich upadek to szczyt i na tym polega cała magia.
Self-hating - celebracja upadków (czyżby dogłębne oddanie się naturze ludzkiej?). Poznaczone emocjami, adrenaliną i porywami, które są zwykle sztucznie ograniczane za pomocą powszechnie wykorzystywanego rozsądku.

Lecący na ludzi
ObiektywnySubiekt

piątek, 25 września 2015

Wniosek przed tekstem.

Ale mi dziwnie dziś wieczorem. Mam ochotę opowiadać wszystkie historie, których na co dzień najbardziej się wstydzę, a jedyna osoba, którą mam przy sobie, już wszystkie je zna. Ten cały Londyn, te wszystkie wybryki, moje, twoje i nasze. Pośmiejemy się jeszcze raz. To wszystko przez "Opowieść o dwóch miastach", akordeon i soundtrack z "Nędzników". Przez ten ostatni przede wszystkim, zawsze wyjemy go, jakby nas pogięło.

ObiektywnySubiekt

czwartek, 16 lipca 2015

Proxima

Odnoszę wrażenie, że moje światy od zawsze były patchworkowe. Splatałem w nich wszystko, co wymyśliłem, zauważyłem, zasłyszałem, bądź co w jakikolwiek sposób zapisało się w moim pałacu w wielkim pudle z napisem "to się może jeszcze przydać". Właściwie to to nie jest pudło, tylko regał, turkusowy, a właściwie to  kolorze śniedzi, ale to informacja całkowicie zbędna. Wszystko się powoli zaplątywało coraz bardziej (i zaplątuje nadal) i bardziej, linki powiązań międzypostaciowych i tysiące rodzajów zależności niczym w najnowszej komedii Woody'ego Allena - każdy kiedyś znał każdego i o coś go podejrzewał, co sprowadza się do tego, że młoda drag-queen uwiodła całkiem poważnego biznesmena kupując akcje jego kwiaciarni za pieniądze ex-małżonki, w drzewie genealogicznym brakuje już tylko Rafaela, a ja znów piszę zdanie na cztery linijki i chętnie pociągnąłbym je jeszcze z pięć (no może siedem, ale nie więcej niż dziewięć), bo w najmniejszym stopniu mi to nie przeszkadza i utrudni dowolnemu recytatorowi jakąkolwiek interpretację mojej, ekhm, twórczości. Zawsze się zatrzymuję, kiedy mam to jakoś nazwać, strasznie nie lubię słowa "pisarz", nie lubię mówić, że "piszę opowiadania", notorycznie wymigam się od tego słówkiem "historie", ale przecież ja ich w większości nie piszę, one po prostu są, zaczynają egzystować i pałętać mi się po piwnicy pałacu, powoli zaczyna się tam robić ciasno a ja nadal nie wynalazłem urządzenia, które przelewałoby myśli bezpośrednio na papier, ani nie podniosłem poziomu mojej woli do tego stopnia, aby sama tego dokonywała. Pisarzem dziś może być każdy, pisarzem nazwie się Jerzy Pilch, pisarzem nazwie się dziewczyna pisząca "opka" na blogu, pisarzem nazwie się nawet Stephen Hawking, ludzie mówią, że powinienem nazwać się pisarzem, a ja bardzo nie chcę. Wybrnąłem z tego jakoś mówiąc "prawiepisarz popełniający różne formy wypowiedzi artystycznej", ale to brzmi tak obrzydliwie, jak tylko mogę sobie to wyobrazić. Gęste, brunatne słowa cuchnące zleżałym miodem. Mniej piszę, dużo myślę, myśli mają inny smak niż słowa, są bardziej abstrakcyjne, mniej ugruntowane, nie powszednieją, bo historia z każdą wersją coś zyskuje. Prawdopodobnie mógłbym je nagrywać, zamiast pisać, ale niesamowicie się wstydzę mówić moje myśli dopóki nie jestem sam, a one nie są doprowadzone do perfekcji, robię miliony poprawek, notatki głosowe byłyby takie długie, że nigdy bym ich nie odsłuchał i koło się zamknęło. Niesamowicie zraziłem się do odsłuchiwania odkąd pewna stara notatka kazała mi nie kochać poetów.

ObiektywnySubiekt

sobota, 18 kwietnia 2015

"Kultura w czasach kornukopii", czyli jak stropić odbiorcę w pierwszych czterech słowach.


Krzyżówki schizofreniczne, świetna sprawa. Powiedział mi o nich matematyk, jeszcze w liceum, miał je i notorycznie robił na naszych lekcjach zupełnie ignorując program nauczania. Tak nawiasem nigdy nie usłyszałem więcej opowieści z wojska niż wtedy, niektóre były naprawdę niezłe. Czasem czytał nam hasła, ale choćbym się nawet bardzo skupił, nie pamiętam żadnego. Oprócz tytułowej "kultury w czasach kornukopii". Czym jest kornukopia każdy wie lub sobie wyszuka, problem w tym, że nie mam pojęcia, od lat co warto nadmienić, co mogłoby być tego hasła rozwiązaniem. Musiałbym chyba znów coś wziąć, żeby zmusić umysł do myślenia na tyle abstrakcyjnie. Jak ktoś ma jakiś pomysł, niech się nie krępuje, wszystkie będą tak samo trafione i tak samo chybione. Krótki wzór tego jak powinno się myśleć przedstawiam poniżej:

Maryja z komórką - Virgin Mobile <- to akurat przyszło mi do głowy na widok gigantycznego banneru tejże sieci.

Krzyżówki to tylko taka przykrywka rozmyślań. Jeśli ktoś jest dość elokwentny, ma pomysł i tupet jak taran może w pierwszym zdaniu zbić rozmówcę do pozycji pięciolatka, który pyta mechanika jak działa wał korbowy nie mając pojęcia o pojęciu wału korbowego. Ani to grzeczne, ani szlachetne, ale za to jak niesamowicie skuteczne. Technika manipulacji, zwykłe oszustwo. Jeśli rozmówca jest słabszy charakterologicznie, a tak zazwyczaj jest, już się nie wybije, zostanie nabity na kornukopię, że tak powiem. Nie można dać się stropić, nawet jeśli przyjdzie nam nie ogarniać połowy z używanych przez drugą stronę słów (oczywiście nie mówię tu o przypadkach, kiedy chcemy się kształcić, tylko o tych kiedy rozmówca robi to celowo). Polecam słynny "tupet jak taran".

ObiektywnySubiekt 

środa, 4 marca 2015

O tym, co podobno wraca

F: Ty masz moje igły i nitki?
A: Ano mam.
F: A gdzie są?
A: Tam na półce, w skrzynce na narzędzia.
F: Za wysoko, możesz mi je zdjąć?
A: Jasne, że tak, kotku.

Tarararararam, dobro.
Dobro jest proste, jest tak niesamowicie łatwe, że aż go nie praktykujemy. A podobno człowiek jest z natury dobry. Lubię ostatnio patrzeć sobie w internecie na galerie  ozwane szumnie "Spójrz, a odzyskasz wiarę w ludzkość". To bardzo przyjemna sprawa udowadniająca właśnie jak bardzo łatwo jest być dobrym. Nie zamierzam tu nikogo umoralniać, o nie, jak chcecie być zimnymi chamami - bądźcie. Na szczęście w większości się z tego wyrasta. Też kiedyś byłem zimnym chamem, który na każde rozpoczęte "mógłbyś..." warczał kategorycznym "nie", ale po co to komu? Przecież sympatyczny gest nic nas nie kosztuje, a i myślę, że z takim wysiłkiem każdy da sobie radę. Choćby taki banał jak zdjęcie skrzynki z wysokiej półki, czy klasyczne poniesienie zakupów babci/ losowej starszej osobie potrzebującej pomocy. Nierzadko w podzięce dostaniemy zaproszenie na herbatkę i parę ciekawych historii. A jak oni się pięknie uśmiechają, ci, którym damy trochę z naszego nadmiaru dobra. Ostatnio uświadamiam sobie, że uwielbiam patrzeć na szczęśliwych ludzi. Patrzą z błyskiem w oku, promienieją. Ludzie są wtedy naprawdę piękni i to obiektywnie piękni, a nie piękni, bo Subiekt tak mówi. Nie ważne, czy to w filmie, czy na ulicy, prawdziwe szczęście po prostu po ludziach widać. Albo jak są świeżo zakochani. Patrzą ponad linię oczu, a krok robi im się sprężysty i długi. Czasem nawet podskakują (pozornie) bez powodu. Po prostu są i emanują pozytywną, jasną energią. Uwielbiam ich takich, tak jak prawdziwych pasjonatów z ich błyskiem szaleństwa w oku opowiadają o swojej dziedzinie.
Dobro jest łatwe, róbmy dobro, poczujemy się lepiej.

ObiektywnySubiekt

czwartek, 12 lutego 2015

Jestem heliotropem

czyli wiosno, wiesz co masz robić.

"11 lutego 2015 - zapisał w kratkowanym notesie piórem z zielonym atramentem - pierwsze oznaki wiosny. Pachnie świeżością. Zmiana płaszcza do kostek i czapki uszanki na krótszą kurtkę. Pełen zrozumienia wzrok ochroniarza sąsiadów. Współczująca odpowiedź. Kilka słów o Ukrainie. Pięć stopni Celsjusza."

Mam już serdecznie dość zimy, nie trudno to zauważyć. O ile fanem gorącego lata też nie jestem to teraz wyciągam twarz do każdego byle promienia. Zmęczyła mnie niesamowicie ponurość aury, ludzi, wszystkiego, plucha, śliskie drogi, a nawet głupi brak warzyw. Park jest nawet ładny, dziś wyglądał jesiennie, ale ja chcę zieleni, zobaczyć, że rośliny mają ten cholerny chlorofil w sobie.

"12 lutego 2015. Optymizm przy porannej herbacie. Spojrzenie na termometr. Zmiana kurtki z powrotem na płaszcz do kostek i czapkę uszankę. Skrobanie samochodu. Współczujące spojrzenie ochroniarza zza szyby ogrzewanego Renault. Minus cztery stopnie"

Czy tylko mnie denerwuje jak bardzo pogoda jest bipolarna? Chyba, że jest tak tylko na zachodzie. Ja jestem bipolarny razem z nią. Jak tylko widzę na blacie w pracy słońce, rzucam wszystko, podchodzę do okna i staram się choć trochę go wchłonąć. Potem wracam i uśmiecham się jakieś dziesięć minut. Promyczek znika, wraca ponurość. To desperackie oczekiwanie na prawdziwą wiosnę sprawia, że nie da się skupić na niczym innym. Dobrze, że biorę ten urlop w lutym. Luty to jedno wielkie bagno. Zgrałem urlop z feriami, może uda mi się odwiedzić krewnych, którzy mają jakieś dzieci (taką siostrę na przykład, wypadałoby, panie Anglik) i spojrzeć jak one reagują na braki w wiośnie.

"Godzina 16. Około. Spojrzenie przez okno. Wyjście z gabinetu. Potem z budynku. Zdjęcie czapki i rozpięcie płaszcza. Słońce. Siedem stopni Celsjusza. Powrót do domu pieszo. Perspektywa wyrzutów o poranku."

Chyba będę żył
ObiektywnySubiekt

czwartek, 29 stycznia 2015

Dostawca dezinformacji

Po chuj mi dydaktyzm?
Jest nieuleczalny, nie pozbędę się go, ale po chuj mi on?
Do ludzi i tak mało co dociera. Czekają tylko aż skończę, żeby kiwnąć głową z bezmyślnym "yhy" i wrócić do swojego ograniczonego świata. Ten post miał być zastanowieniem nad tym ile ludzi umarło przez to, że dowiedziało się za późno o tym, że wojna się już skończyła.
Nie będzie. Bo zdenerwowali mnie kretyni.
Zupełnie bezwiednie wplatam w swoje historie jakieś durne morały, umoralniające bzdury, jakbym próbował podskoczyć pod psychologizm, czego przecież wcale nie chcę. Daleko mi dziś do rozpadu osobowości, ale jestem zły. Poirytowany, wkurzony, doprowadzony do wrzenia/szewskiej pasji/ białej gorączki. Jest strasznie dużo określeń na złość i niezwykle mało na radość, jakie to ludzkie. Co jara ludzi? Celebryci, skandale, wpadki polityków, "asienaebaaauem", inni ludzie robiący z siebie idiotów publicznie i kto, gdzie i kiedy pokazał jak największy skrawek ciała... nóż po prostu! Nóż dla inteligenta, "ludzie podali sobie noże zamiast rąk", nie wiem z kogo to.
Szukam sposobów intelektualnego buntu, nawet chciałem zrobić sobie taką koszulkę, ale mam za niskie umiejętności posługiwania się muliną.
Ehh, jebany etos, to on każe mi się frustrować, każe mi czuć ból wynikający ze zidiocenia dzisiejszego świata i w dodatku uzewnętrzniać się na jego temat. To nie ja jestem zły, zły jest etos inteligenta narzucony mi przez Imperatyw i geny. Etos tu jest i wrzeszczy do ucha, żebym coś z tym zrobił, a co ja mogę? Napiszę post, który przeczyta dziesięć osób, w tym parę razy ja. Kiedyś ludziom o coś chodziło, kiedyś, kiedy świat był młodszy.
Smutna konstatacja w ponury wieczór.
ObiektywnySubiekt

niedziela, 18 stycznia 2015

Uprowadziłem wasze mazaki

Określają nas rzeczy nieokreślone. Przekonania, miłość, przyjaźnie, wiedza. Czy jest to coś, co można określić konkretnie i jednorodnie, podać wspólną definicję? Nie, bo wszystkie te abstrakty znaczą coś innego dla każdego z nas. Dla jednego duża wiedza to tabliczka mnożenia i umiejętność odmiany przez przypadki, a dla innych całkowanie i znajomość twórczości wszystkich brytyjskich pisarzy doby realizmu. Ludzi określają ich własne definicje, jakie to wygodne. Przez to właśnie idioci uważają się za specjalistów od fizyki atomowej, a prawdziwie inteligentni ludzie myślą, że nie wiedzą nic i wypłakują nocami oczy nad Joycem i Hipokratesem (którzy po prawdzie nie mają ze sobą wiele wspólnego).
To wszystko nie byłoby jeszcze takie tragiczne gdyby nie fakt, że tym idiotom, przeświadczonym o własnej nieomylności (bo przecież mam za coś tego magistra, nie?), zachciewa się pisać. Popełniają jakiś twór niczym obrzydliwe przestępstwo i stąd biorą się takie smaczki (poza zgwałconą polszczyzną) jak Kopernik dywagujący z Newtonem o walorach smakowych frytek z McDonaldsa. Takie rzeczy istnieją i to całkiem poważnie, nie jako satyryczna forma nauki historii.
Uprowadziłem im mazaki, którymi na kolanie, pomiędzy wódką, a powrotem do domu, bo przecież tak pisali wszyscy najlepsi, więc czemu oni niby mieliby nie? tworzą swoje obrazoburcze fantasmagorie.
Toż to podłe kłamstwa są! Partyjne konfabulacje! Panie Anglik, jak panu nie wstyd?! To sztuka jest i wolność słowa! Może tak, ale sztuka ma spełniać przede wszystkim funkcję estetyczną. Hhhh, panie Anglik! Słucham? Hhhh..!
Ta-daa

Wyrzućcie mazaki, tekst pisany piórem zawsze wygląda na mądrzejszy, ale co ja wiem, co ja mogę? Nie mam tego przywileju - sądzić, że jestem nieomylny.

ObiektywnySubiekt