poniedziałek, 15 czerwca 2020

Uniwersalizm

Ostatnio zdałem sobie sprawę, że stronię od uniwersów. Nowe możliwości wejścia w jakiś świat przedstawiony przytłaczają mnie, jakbym był już wystarczająco wysycony światami. Podejrzewam, że jest to kwestia problemu z zaangażowaniem, niechęć do wchodzenia w trwałą relację z czymkolwiek.
Myśląc, zdaję sobie sprawę, że niektórzy czują to samo w stosunku do ludzi. Z zaangażowaniem w relację nigdy nie miałem problemu, ale mój problem z przywiązaniem i tak się objawia. Nie chcę czytać tej nowej, wciągającej serii, nie mam ochoty na towarzyszącą jej muzykę i filmy, choć bez wątpienia są świetne. Najprawdopodobniej też by mi się spodobały.
Kłopot ze mną polega na tym, że jak wsiąkam w jakieś uniwersum, to wsiąkam w nie do reszty. Odczuwam przemożną potrzebę poznania absolutnie wszystkich jego części i aspektów. Gdy widzę, że coś jest zbyt obszerne, tracę zainteresowanie jedynie z tego powodu, że nie mam zasobów na tak wiele poznania. Wystarcza mi to, w czym jestem teraz, nie zmieszczę rozpoczynania kolejnej przygody. Zrobiłem się poznawczo wygodny.
Uniwersalka.

ObiektywnySubiekt

środa, 17 sierpnia 2016

Koty z wiertarkami

Na chodniku, na rozkładanym krzesełku wędkarza siedzi facet i maluje płot zieloną farbą. Był to dobry, solidny odcień ławkowej zieleni gotów wytrzymać co najmniej cztery sezony, tylko nieco przyblaknąwszy. Płot był dość niski, a jeszcze węższy, gdyż składał się z właściwie jednej tylko części, długości niecałego metra - malowany był jednak z podziwu godnym zaangażowaniem, połączonym ze specyficzną flegmą, która charakteryzuje panów po czterdziestce w sobotnie popołudnia, gdy malują płot zupełnie bez sensu.
Zanim to opublikowałem, ludzie pytali mnie, czy koty z wiertarkami mają sens - otóż nie, koty z wiertarkami nie mają sensu tak, jak Fabryka Aparatury Jądrowej "POLO" i jeszcze co najmniej kilka innych rzeczy. Koty z wiertarkami są swego rodzaju symbolem chwytliwości absurdu, który jest, nie ukrywajmy, dość pociągający w dzisiejszych czasach, szczególnie jeśli spojrzy się na sytuację polityczna w kraju (nie żebym sugerował, że na Wiejskiej urzędują koty z wiertarkami, ale no spójrzmy prawdzie w oczy).
Rewolucja jest ostatnio dość chodliwym tematem, zarówno u mnie w rodzinie, jak i w państwie. Wszyscy to znamy: bojkot, "pełzający zamach stanu", "uspokójcie się, bo was rozsadzę" (kiepska gra słów) i temu podobna gadka. Rewolucja jest sprawą, jako idea, jak najbardziej słuszną, prowadzi do rozwoju cywilizacji, konsensusów ideologicznych (dzień dobry, panie Hegel) i nalotów dywanowych, które już same w sobie są dużo mniej słuszne. Rewolucja to działanie dynamiczne, więc ja, jako stoik, nie jestem w stanie w pełni jej pochwalić. Ja kocham edukację, przemienianie krzyży w wiatraki odnawialnej energii (dzień dobry, panie Wierzbowski) i świętą prewencję.
Moi drodzy, rzućmy okiem na prawdę, czy koty z wiertarkami jakkolwiek łączą się ze świętą prewencją? Nie sądzę.

Podejrzanie politycznie
ObiektywnySubiekt

niedziela, 20 marca 2016

Jeśli to nie jest niesamowite, to co jest?

Piloci są trochę jak bogowie, a bogowie nie umierają. Powiedziałem kiedyś, że dawniej marzyłem o władzy nad światem i lataniu, a dziś marzę już tylko o lataniu. Czyż nie to jest esencją? Pierwotnym pragnieniem ludzkości? Lot. Przełamanie odwiecznego prawa, które trzyma nas, dosłownie, przy ziemi. Każdy czasem śni o lataniu, myśli o wszechświecie. Ostatnio przeżywam fazę niezaspokojonego pragnienia wiedzy o fizyce, o kosmosie, nieskończoności, świecie, jego właściwościach i początku. Mam "Krótką historię czasu" i czytam ja już od października (jest marzec) dlatego, że nie jestem w stanie unieść więcej niż dwa rozdziały naraz. To nie jest książka, którą się łyka, tylko taka, na której dwa rozdziały przypada pięć rozdziałów losowej powieści, kilka samotnych godzin w kawiarni przy zimnej filiżance i drugie tyle przeleżanych gapiąc się w sufit z zastanowieniem nad elementarnym sensem egzystencji. Spójrzmy prawdzie w oczy, zadając pytanie z tytułu - jeśli to nie jest niezwykłe, to co jest? Prawa rządzące światem i trzymające wszystko w całości nie tylko zaprzątają filozofom i fizykom głowę od stuleci, ale i zwykłemu obywatelowi mogą skutecznie spędzić sen z powiek. Człowiek ma nieskończone możliwości poznawcze, w to zawsze wierzyłem i głęboko wierzę nadal. To, nad czym główkujemy dziś, jak chodźmy legendarna teoria wszystkiego kiedyś będzie dla nas tak oczywiste jak to, że Ziemia krąży wokół Słońca, a nie odwrotnie. Okiełznaliśmy marzenie o lataniu i obudowaliśmy je metalem. Obeszliśmy problem za pomocą wynalazków z innych dziedzin - czy ta zdolność przystosowania nie jest właśnie najwspanialszą przywarą człowieka? Dochodzimy do celu, prawda, ale czy wciąż nie wzywa nas ten sen o lataniu? To zjawisko, myślę, mieści się w definicji l'appel du vide - głosu z pustki - owego dziwnego powołania do skakania z dużych wysokości, które odczuwa od czasu do czasu każdy człowiek. Ja odczuwam, ale ja od dziecka marzę o lataniu, to przez Piotrusia Pana, ale o tym już gdzieś wspominałem. Wracając do zjawiska, przestrzeń nas wzywa. Przestrzeń i wolność, którą ona za sobą niesie - nic nie pociąga tak bardzo, jak poczucie dystansu, zewnętrznego spojrzenia na wszystko dookoła. Także ludzkość okiełznała powietrze i obeszła pragnienie lotu tworząc doskonałe maszyny latające, łącznie z takimi, które znikają z pola widzenia zanim je usłyszysz, ale nie okiełznali własnego marzenia. Stąd zadaję jedno pytanie - unde malum?

ObiektywnySubiekt
ps. Wstawiać post dzień po własnym weselu - typowy ja.

niedziela, 20 grudnia 2015

Nie chodzi tu o szpiegostwo

Ask to taki niekończący się wywiad ze mną, który prowadzą najbardziej nieudolni dziennikarze pod słońcem - nikt nie pyta o to, co jest naprawdę ważne, o twórczość, a przecież w wywiadach z pisarzami zwykle tylko ona się liczy. Jednak nie, wszystkich bardziej interesuje życie osobiste (mocno osobiste) autora. Jakby się dłużej zastanowić, to w realnych wywiadach też koniec końców  wszystko sprowadza się do uzyskania informacji co autor robić, co pił i z kim spał. Byłbym może był zbulwersowany, gdyby to nie było tak zabawne odzwierciedlenie makroświata w skali tego jednego portalu.
"Każdy przeświadczony o odmienności autora postrzegany jest jako osoba szukająca sensacji". Osoba owa zadaje pytanie, autor w swojej dobroci odpowiada, autor staje się postrzegany jako osoba niedyskretna i koło się zamyka i nagle to autor szuka sensacji. Zawsze mnie bawią takie sytuacje, zarówno gdy obserwuje je z zewnątrz, jak i jestem ich bezpośrednim elementem. Koła się zamykają,
 a to nadal wielki, nieudolnie prowadzony wywiad, a przecież wystarczy zadać odpowiednie pytanie, żebym tak się rozgadał, że by mnie od mównicy musieli wołami odciągać. Najgorsze jest we mnie to, że takie pytania czasem padają, a wtedy ja myślę sobie: "A, odpowiem później, teraz mam za mało czasu na tę historię". Kończy się na tym, ze zanim się obejrzę od zadania pytania minął miesiąc, albo dwa, albo rok, ale to już w skrajnym przypadku.
Zawsze uważałem, że mówię lepiej, niż piszę. Uwielbiam opowiadać, na każdej imprezie nadchodzi taki moment (najczęściej, gdy już wszyscy są zmęczeni masakrowaniem mi paneli w salonie), że spojrzenia wędrują na mnie i wtedy wszyscy rozsiadają się na narożniku i pochodnych, a ja sadowię się na fotelu po turecku, stykam końce palców i zaczynam opowiadać. Snuję zupełnie spontanicznie, niemalże historyjki na dobranoc, podobno mam wtedy bardzo charakterystyczny głos. Należy mnie wtedy nagrywać, bo  reguły zapominam całą historię tuż po jej zakończeniu. Wszyscy zawsze jęczą jak kończę i dalszy ciąg zależy od towarzystwa - albo rozmawiamy o historii, albo się rozchodzimy, wszyscy w nieco odrealnionym nastroju. Bardzo lubię te chwilę, czuję wtedy, że spotykam się
z powołaniem i tutaj wracamy do tematu aska. Potrzebuję modułu nagrywania odpowiedzi z samym głosem - moje opowieści są dużo ciekawsze niż pismo i bardziej spontaniczne. Jakbym kiedyś coś jednak wydał, definitywnie dogram do tego wersję audio i dodam do książki listę utworów koniecznych do ogólnego pojęcia akcji. W sumie dla ogólnego i szczególnego pojęcia akcji potrzeba by nie tylko audio, ale też przekazu wizualnego: map, rysów postaci, okoliczności, przekaźników nastroju - nie da się niektórych rzeczy przekazać w samych słowach choćby się było Bruno Schulzem i Reymontem w jednym. Chcę osiągnąć jak najwyższy stopień wierności oddania stworzonej rzeczywistości, ale chcąc mieć 100% musiałbym przelać obraz myśli na papier, a tak się nie da.
Tymczasem wywiad trwa.

Porwany przez własną twórczość
ObiektywnySubiekt

środa, 25 listopada 2015

Nibytytuł

Odnoszę ostatnio nieodparte wrażenie, że zacząłem żyć w bezczasie. Tygodnie są krótkie i długie jednocześnie, niemalże zapomniałem, że za dwa dni mam ruszyć w dalszą drogę. Weekendy nie różnią się zbytnio od zwykłych dni. Nie zdecydowałem jeszcze, czy mi to odpowiada - rutyna wypracowana w czymś niesamowicie nierutynowym. Czy robić codziennie coś wielkiego w ten sam sposób to nadal wielkość? Pierwsza odpowiedź brzmi tak. Każde badania są metodyczne i jednostajne, stają się naprawdę ciekawe dopiero, gdy coś z nich wynika, bo mało kto cokolwiek rozumie zanim wynikać zacznie. Był ostatnio taki moment, że w połowie pisania zdenerwowałem się, że sam nie wiem o co mi chodziło, a potem zdałem sobie sprawę, że od początku celem była komedia dadaistyczna. Bezform bezczas niecodzienność jesienna brzmi jak duszyczka obrzydlistwo. Chyba przeczytam jeszcze raz Piotrusia, to dopiero książka zbójecka, uświadamia zawsze, że można inaczej, można latać i być dzieckiem choćby dźwigając na ramionach ciężar lat trzydziestu (i trzydziestych). Pewnie kiedyś rzucę nim o ścianę.

Ironicznie, lecz z uśmiechem wzruszywszy ramionami
ObiektywnySubiekt

środa, 4 listopada 2015

"Nie pasował im do profilu opozycjonisty..."

"Powiedz prawdę, do tego służysz". Rychło w czas, proszę pana, minęły Zaduszki.
Po słowach rewolucyjnych można by pomyśleć, że będzie tu coś o mnie, ale nie, nie tym razem. 
To jest wszystko przez innego człowieka, przez autora jednych z moich ulubionych słów, którymi tak lekko szastnął w swoim "Forest Flower":
"Wierzę w kontestację
  Która jest jedyną możliwą
  Poezją"
Dodatkowo łączył on etykę z poetyką i niesamowicie pikantnie pisał o pewnym Lipcu ze swą nowo poślubioną żoną (przy okazji, nacechowanie miesięcy to temat na osoby elaborat). Dodam jeszcze, że tę żonę kochał tak mocno, że żeby ją szybciej poślubić, zrobił w rok dwa lata studiów.
Wracając jednak do opozycji, to on zupełnie do niej nie pasował, choć uskuteczniał ją jak wielu wielkich jego czasów. Nie nadawał się - chodził w marynarce, pod krawatem, a przecież rewolucjoniści zwykli nosić swetry. Świetnie wręcz wykorzystał tydzień głodówki protestacyjnej, zawsze się śmieję myśląc, że pośród tych wszystkich robotników on, głodując, czytał erudycyjną literaturę, a żaby zapobiec nudzie, wziął ze sobą książkę do tłumaczenia, pewnie Shakespeare'a
z resztą.
A wiedzieć jeszcze trzeba, że żył człowiek ów w blasku podpalonych gazet.

Mam taką cwaną karteczkę z niesamowicie niewielką ilością informacji, które chciałbym tutaj zawrzeć. Wybrałem je starannie i najchętniej bym tę karteczkę po prostu tutaj przepisał, chcąc jedynie zagaić, zaciekawić, bo cóż wiem ja? Niżem, a tak liznąć temat to przecież żadna duma, nawet, jeśli liznąłem go nadzwyczaj aluzyjnie.

W hołdzie Stanisławowi Barańczakowi
ObiektywnySubiekt

wtorek, 29 września 2015

Ludzie lecą na selfhating

Patrzysz na ciemność, której nie ma. 
Nie trudno to wywnioskować choćby patrząc na licznik odwiedzin przy moim sławetnym (pfff) pierwszym od dawna i ostatnim (miejmy nadzieję), napadzie depersonalizacji. Jest w ludziach coś, co sprawia, że kiedy za długo idzie im dobrze, nabierają podświadomej chęci przegrania. Prawdziwej, SPEKTAKULARNEJ porażki, brutalnego przekręcenia koła fortuny, ogólnej masakry, bólu, płaczu, zgrzytania zębów, emocji. Właśnie emocji, czyli czegoś, czego zaczyna brakować kiedy prowadzisz niekończące się pasmo sukcesów zamiast życia. Ludziom potrzeba podniety, to gatunek przeznaczony do tracenia, do rycia twarzą w glebę i podnoszenia się ostatkiem sił, choćby zrywając sobie ścięgna.. To są ludzie, a nie maszynki do osiągania. To są ludzie, ci, którzy przekraczają wszystkie granice przyzwoitości w tym swoim podnoszeniu się z gruzów raz po raz. Kocham ludzi. Kocham tych, którzy się wyróżniają, ale nie mogę przestać patrzeć w tę, z pozoru jednolitą, ciżbę i przyglądać się tym kawałkom indywidualizmu, które z niej wychodzą. A oni wszyscy toczą nieskończony walec (inaczej nazwany kiedyś pięknie "wielkim marszem"). "Ran na wozie, raz pod wozem", ale Imperatyw mi świadkiem, że "upadek kusi, niemal tak samo jak wejście na szczyt". Niektórych to spadanie kusi nawet bardziej! Toż nawet to jest rodzaj lotu. [luźna dygresja: czy dziś znalibyśmy Lucyfera, gdyby nie spadł? Pewnie nie]. Są ludzie prawdziwie to celebrujący... często w sposób niebywale upierdliwy dla ludzi-sukcesów. Dla niech upadek nie jest upadkiem, dla nich upadek to szczyt i na tym polega cała magia.
Self-hating - celebracja upadków (czyżby dogłębne oddanie się naturze ludzkiej?). Poznaczone emocjami, adrenaliną i porywami, które są zwykle sztucznie ograniczane za pomocą powszechnie wykorzystywanego rozsądku.

Lecący na ludzi
ObiektywnySubiekt