wtorek, 29 września 2015

Ludzie lecą na selfhating

Patrzysz na ciemność, której nie ma. 
Nie trudno to wywnioskować choćby patrząc na licznik odwiedzin przy moim sławetnym (pfff) pierwszym od dawna i ostatnim (miejmy nadzieję), napadzie depersonalizacji. Jest w ludziach coś, co sprawia, że kiedy za długo idzie im dobrze, nabierają podświadomej chęci przegrania. Prawdziwej, SPEKTAKULARNEJ porażki, brutalnego przekręcenia koła fortuny, ogólnej masakry, bólu, płaczu, zgrzytania zębów, emocji. Właśnie emocji, czyli czegoś, czego zaczyna brakować kiedy prowadzisz niekończące się pasmo sukcesów zamiast życia. Ludziom potrzeba podniety, to gatunek przeznaczony do tracenia, do rycia twarzą w glebę i podnoszenia się ostatkiem sił, choćby zrywając sobie ścięgna.. To są ludzie, a nie maszynki do osiągania. To są ludzie, ci, którzy przekraczają wszystkie granice przyzwoitości w tym swoim podnoszeniu się z gruzów raz po raz. Kocham ludzi. Kocham tych, którzy się wyróżniają, ale nie mogę przestać patrzeć w tę, z pozoru jednolitą, ciżbę i przyglądać się tym kawałkom indywidualizmu, które z niej wychodzą. A oni wszyscy toczą nieskończony walec (inaczej nazwany kiedyś pięknie "wielkim marszem"). "Ran na wozie, raz pod wozem", ale Imperatyw mi świadkiem, że "upadek kusi, niemal tak samo jak wejście na szczyt". Niektórych to spadanie kusi nawet bardziej! Toż nawet to jest rodzaj lotu. [luźna dygresja: czy dziś znalibyśmy Lucyfera, gdyby nie spadł? Pewnie nie]. Są ludzie prawdziwie to celebrujący... często w sposób niebywale upierdliwy dla ludzi-sukcesów. Dla niech upadek nie jest upadkiem, dla nich upadek to szczyt i na tym polega cała magia.
Self-hating - celebracja upadków (czyżby dogłębne oddanie się naturze ludzkiej?). Poznaczone emocjami, adrenaliną i porywami, które są zwykle sztucznie ograniczane za pomocą powszechnie wykorzystywanego rozsądku.

Lecący na ludzi
ObiektywnySubiekt

piątek, 25 września 2015

Wniosek przed tekstem.

Ale mi dziwnie dziś wieczorem. Mam ochotę opowiadać wszystkie historie, których na co dzień najbardziej się wstydzę, a jedyna osoba, którą mam przy sobie, już wszystkie je zna. Ten cały Londyn, te wszystkie wybryki, moje, twoje i nasze. Pośmiejemy się jeszcze raz. To wszystko przez "Opowieść o dwóch miastach", akordeon i soundtrack z "Nędzników". Przez ten ostatni przede wszystkim, zawsze wyjemy go, jakby nas pogięło.

ObiektywnySubiekt