sobota, 20 grudnia 2014

Prawieanglik, który szedł za zapachem prawiecynamonu

             Wielu ludzi powie pewnie, że jestem już za stary na supersamochody. Jednak nie, nigdy nie znudzę się tą wolnością, uczuciem przeciążenia na zakrętach i świadomością, że świat jest zadziwiająco namacalny.
            Na złość im wszystkim będę uporczywie cierpiał na syndrom Piotrusia Pana i żył w niechęci do tego, co z mojego życia uczyniła biurokracja. Pozostanę unikatowym, jedynym na świecie marzycielem, który twardo stąpa po ziemi, a głowę ma w chmurach. Bezwiednie zachwycę się światem, widokiem Tower Bridge nocą, tym samym, który prawiewidzę co dzień i odblaskiem piękna w błyszczącej na deszczu powierzchni. Czystym sednem życia jest zaciekawienie się nim. Jako względnie nieśmiertelny twórca nie mogę pozwolić sobie na znudzenie. Wtedy musiałbym przyznać, że umarłem za życie. Nie mam prawa wyzbyć się tej dziecięcej ciekawości, czy marzeń o lataniu, które przecież tak cechowały Piotrusia.
            Inni mogą związać moją niechęć do całkowitego dorośnięcia z wiecznie młodym wyglądem, ale ja po prostu nie mogę pozbyć się smutku widząc umarłych za życia ludzi. A przecież nasza egzystencja trwa tak krótko, jest  zaledwie chwilą, byle tchnieniem wiatru, który już porywa ten sam proch, z którego powstali.

            Dlatego właśnie czując na ulicy zapach cynamonu zupełnie bezwiednie skręcę do kafejki na równie ulotną, i równie piękną, jak wszystko wokół, szarlotkę.

Dziś może i trochę nihilistycznie, ale to czyste wnioski wydestylowane z codziennych obserwacji.
ObiektywnySubiekt

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz